Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

mnością, iż mogłaby jej słusznie pozazdrościć talentu najlepsza aktorka grająca „naiwne“, chociażby na pierwszorzędnej scenie teatru Komedyi francuzkiej. Podczas gdy baron żegnał się z księdzem i do drzwi mu towarzyszył, Sylwia wróciła do salonu wraz z Duthilem, który, znalazłszy się z nią sam na sam, objął ją wpół i chciał całować w usta. Broniła mu dotąd podobnej łaski, wiedząc, że jest niebezpiecznie lekkomyślnym, a przytem nie zdobył jeszcze jej względów, żadną wyjątkową przysługą.
Gdy Piotr zajechał dorożką przed pałac księżnej de Harn, znalazł się w wielkim kłopocie. Cała szerokość alei Kleber, była zajęta mnóstwem powozów zatrzymujących się przed rodzajem olbrzymiego namiotu z czerwonego aksamitu, pod którym przechodził tłum zaproszonych gości. Jakżeż się tam dostać? — myślał Piotr. Uląkł się trudności, zwłaszcza w sutanie, jakże zdoła dotrzeć dziś do księżnej, lub poprosić, by wywołano baronowę Duvillard. Dotąd nie pomyślał o tych przeszkodach. Postanowił pieszo dojść do paradnego namiotu, maskującego bramę pałacu, a stanąwszy tam, zobaczy, o ile będzie rzeczą możliwą zamięszać się w tłum gości i przejść niespostrzeżenie. Wtem młody, wesoły głos odezwał się wprost do niego:
— Księże dobrodzieju, czyż mogłem przypuszczać, że jeszcze raz się dziś spotkamy!