Był to Massot, który w kilkunastu miejscach bywał codziennie, zawsze upędzając się za materyałem do bieżącej kroniki, ukazującej się w „Globie“. Z sumiennością odsiadywał czas potrzebny w parlamencie, szedł na pogrzeb, na ślub i na każdą inną uroczystość, mogącą zainteresować czytelników.
— Własnym oczom nie wierzę — mówił w dalszym ciągu. Pan, znany z kapłańskiej świętobliwości, znasz i bywasz u naszej kochanej, nieocenionej księżnej?... I to w godzinach wielkiego przyjęcia! Powiedz pan odrazu, że przychodzisz zobaczyć taniec maurytanek!
Massot żartował, słusznie przypuszczając, iż Piotr nawet nie wiedział o maurytańskich tancerkach, które, w liczbie sześciu występując od pewnego czasu w teatrze Folies Bergères, ściągały tam cały Paryż, znęcony płomienną zmysłowością giętkich ruchów młodego ich ciała. W prywatnych salonach, lubieżność ich tańca przekraczała granice dozwolone na publicznej scenie i właśnie skutkiem tego, poszukiwano je, rozchwytywano, lubując się i zarażając szaleństwem ich rozpusty. Wielkoświatowe panie domu, kobiety ekscentryczne, lub bogate cudzoziemki jak księżna de Harn, starały się ich obecnością zapewnić zabawę sproszonych gości a zakazany owoc zyskiwał tyle powabu, iż z zaciekłością ubiegano się o zapraszający bilet.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.