Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

rodowych. Myślą, Piotr pragnął ogarnąć przyczynę tego coraz to liczniejszego najazdu cudzoziemców na Paryż. Pocóż ta międzynarodowa ciżba obiera sobie Paryż za uprzywilejowany punkt zborny? Przybywali, by używać, by zniknąć w kolosalnem mieście dającem im ponętną gościnę, lecz jadem i zgnilizną ciążyli, zatruwając wszystko dokoła siebie. Czyż koniecznością jest, by metropolie rządzące światem padały zakażone napływowemi warstwami, niosącemi z sobą wszystkie żądze, wszelką rozpustę, całą zgniliznę wszystkich narodów, i aby w ten sposób marniał rozwijający się kwiat piękna, dobra i cywilizacyi?...
Nadszedł Janzen. Był to wysoki, chudy, trzydziestoletni jasny blondyn o szarych, bladych i zimnych oczach. Długie, kędzierzawe włosy opadały mu aż na ramiona, zachodziły na wązką, bladą twarz, która się z nich wynurzała niewyraźna, zamglona. Mówił złą francuzczyzną, po cichu i bez giestów. Zawiadomił, że nie zdołał odnaleźć księżny, chociaż wszędzie jej szukał. Zrobił przypuszczenie, że może kto z gości nie podobał się jej, więc, jak zwykle w podobnych razach, poszła do swego apartamentu, by zamknąć się w sypialni, a pozwalając zebranemu towarzystwu bawić się w salonie z całą swobodą.
— Otóż jest księżna! — zawołał nagle Massot.
Rzeczywiście była to Rozamunda. Przystanęła w sieni, patrząc na drzwi wchodowe, jakby w ocze-