Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

kiwaniu czyjegoś przyjścia. Nizka, szczupła, nie tyle była ładna, ile pełna wdzięku. Rysy miała drobne, oczy koloru zielonkawego morza, nosek zgrabny i ruchliwy, usta nieco duże i zbyt karminowe, lecz po za niemi prześliczne zęby. Ubrana była w suknię blado niebieską naszytą srebrnemi pajetkami, bransolety miała srebrne i srebrny dyadem w jasno popielatych włosach, które bujnemi falami spadały w loki, w loczki lekko zwichrzone i niesfornie fruwające, jakby pod wiecznym podmuchem wiatru.
Gdy się dowiedziała o przyczynie obecności Piotra, zawołała wesoło:
— Drogi, szanowny książę, zrobię co tylko zechcesz i co rozkażesz! Jeżeli nie będziesz mógł umieścić swojego starca w naszym przytułku, to przyślij go do mnie! Wezmę go i znajdę mu kącik spokojny i wygodny.
Mówiła z ożywieniem, uprzejmie lecz ani na chwilę nie spuszczając oczu z drzwi wchodowych, a gdy Piotr zapytał ją, czy pani baronowa Duvillard już przybyła, Rozamunda zawołała:
— Nie, nie! Jestem zaniepokojona, że dotąd jej niema... Ma przybyć w towarzystwie swoich dzieci... Hyacynt przyrzekł mi wczoraj, że przybędzie ze swoją matką...
Hyacynt Duvillard był bohaterem chwilowej jej miłostki. Z tej właśnie przyczyny przestawała już pasyonować się do chemii, natomiast rozwijało się w niej upodobanie do dekadenckiej i symbo-