Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto... więc pani baronowa nie przybędzie tutaj?...
Kamila była, jak zwykle, ciemno ubrana. Miała na sobie suknię pawiowo-szafirową. Oczy jej błyszczały złowrogo, głos syczał, widocznie była silnie rozdrażnioną. Usłyszawszy pytanie Piotra, wyprostowała się, drgnąwszy jakby smagnięta wewnętrzną złością i stała się w tej chwili bardziej jeszcze brzydką, ułomną i krzywą.
— Nie, moja matka nie przybędzie tutaj... nie mogła... nie miała czasu... była zmuszona stawić się na oznaczoną godzinę u swego krawca. Przytem zbyt długo zasiedzieliśmy się na wystawie Salonu Lilii... więc trzeba było natychmiast odwieźć mamę do Salmona... co i nas trochę spóźniło z przybyciem tutaj...
Kamila, o ile tylko mogła, przedłużyła zwiedzanie wystawy, chcąc, jeżeli się da, przeszkodzić schadzce matki z Gerardem. A gniew, który teraz hamowała, ogarnął ją w chwili gdy baronowa, nie zważając na manewr córki, rzekła spokojnie, iż musi się spieszyć, by stanąć na godzinę oznaczoną przez krawca.
Piotr, pędzony koniecznością widzenia się z baronową, rzekł dobrodusznie:
— A gdybym natychmiast poszedł do tego Salmona, może zechcianoby mi pozwolić rzec słówko pani baronowej?....
Tego rodzaju zamiar wydał się Kamili nieskoń-