Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

je widziała... Są zadziwiające... prześliczne, w upojenie wprawiają wszystkich!
Janzen i Massot poszli za niemi. Mężczyzni zbiegali się z sąsiednich pokojów i, tłocząc się, wypełnili salon po brzegi, pragnąc patrzeć na maurytanki, które z nowym tańcem wystąpiły na scenie. Miały teraz tańczyć galopa, o którym dziwy szeptano w całym Paryżu. Namiętnym szałem porwane, zrywały się jak stado samic pędzonych biczem smagającym je aż do zmysłowej ekstazy. Piotr znów ujrzał słaniające się w konwulsyjnym dreszczu nagie ramiona i wyfryzowane głowy brunetek i blondynek siedzących rzędami w wielkim salonie; podmuch szaleństwa zdawał się kołysać tłumem patrzących gości. Powietrze coraz stawało się cięższe, elektryczne lampy płonęły oślepiającym blaskiem a ciała parowały odurzającą wonią. Nastąpiła chwila bezprzytomnego odrętwienia, powetowania nagłym hałasem śmiechów, głośnych zachwytów, oklasków, zatapiających lubieżność podniety i wybuch zmysłowych pożądań.
Gdy wyszedłszy z pałacu, Piotr znalazł się na ulicy wśród dziennego światła, musiał przystanąć, bo mrużyły mu się powieki a w głowie szumiało, kołując wszystkiem na czem wzrok zatrzymał. Przekonawszy się, że jeszcze nie wybiła godzina wpół do piątej, obliczył, że blizko dwie godziny musi czekać, nim będzie mógł się stawić w pałacu przy ulicy Godot de Mauroy. W jakiż sposób czas ten zabije?... Zapłaciwszy dorożkarza, od-