Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

prawił go, mając zamiar pójść pieszo i powoli polami Elizejskiemi ku Wielkim bulwarom. Ponieważ miał sporo czasu do stracenia, chciał go użyć na przechadzkę, by zagłuszyć gorączkową chęć działalności. Od rana zajmując się sprawą Laveuve’a, czuł wzmagającą się chęć przezwyciężenia trudności, jakie, wciąż się odnawiając, przeszkadzały mu podążyć z natychmiastowy pomocą ku nieszczęśliwemu. Obecnie zdawało mu się, że główne przeszkody już usunął, pilno mu więc było załatwić się z ostatniemi formalnościami, zwłaszcza teraz, gdy wierzył w powodzenie swej misyi. Starał się stawiać kroki powoli, jak to szynili inni spacerujący. Pogodnie było i sucho, słońce jaśniało wśród niebieskiego nieba, zapowiadającego nagłe pojawienie się wiosny.
Piotr nieledwie wyrzucał sobie, iż używać będzie parogodzinnej przechadzki, podczas gdy nieszczęsny Laveuve dogorywa na przegniłym barłogu rzuconym w ciemny, zimny zakątek poddasza. Porywał nim bunt i najwyższa niecierpliwość; chciał biedz, by zaraz odnaleźć baronową Duvillard i uzyskać od niej zbawcze pozwolenie umieszczenia starca w Przytułku. Domyślał się, że ona musi być gdzieś niedaleko, w jednej z tych ulic dobiegających do wspanialej alei pól Elizejskich. Zamęt krzyżujących się uczuć powstawał w jego sercu, na myśl w jak ważnej sprawie wyczekiwać musi na tę kobietę, by dozwolić jej wyczerpać do ostatka miłosną schadzkę, o której