Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

wierał ten kaznodzieja obdarzony porywającą dykcyą, urozmaicononą umiejętnemi giestami znakomicie wyrobionego aktora. Prócz wielkoświatowych dam, audytoryum składało się z mnóstwa mężczyzn przeważnie polityków i pisarzy.
Nie chcąc zamącić skupionej uwagi słuchaczów i przerywać głębokiej ciszy wśród której płynęły słowa mówcy, Piotr zatrzymał się przy jednym z filarów niedaleko wejścia, odkładając na potem odszukanie księdza Rose. Dzienne światło, skośnie padając przez jedno z okien, zatrzymało swój blady promień na postaci monsignora. Był to wysoki, barczysty mężczyzna zaledwie siwiejący, pomimo że miał lat przeszło piędziesiąt. Po nad białością komży odbijała piękna jego głowa o regularnych rysach, czarnych, ognistych oczach i silnie zarysowanym nosie. Zwłaszcza linie ust i brody były stanowcze, surowe, lecz monsignor Martha łagodził je ogólnym wyrazem twarzy, starając się każdego ująć uprzejmością i objawami żywej sympatyi. To bezustanne usiłowanie rozpogodziło mu twarz, zdradzającą tłumioną chęć władania i wydawania rozkazów.
Niegdyś Piotr znał go, gdy był proboszczem przy kościele św. Klotyldy. Pochodził z rodziny włoskiej, lecz urodził się w Paryżu i ukończył seminaryum Saint Sulpice z najlepszemi atestatami. Inteligentny, ambitny, czynny, budził wiele zazdrości pomiędzy niektórymi ze swych przełożonych. Gdy został mianowany biskupem Persepolisu, za-