Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

zcicha między sobą szepczących. W kościele pozostała tylko garstka kobiet klęczących i zatopionych w modlitwie.
Piotr, nie ruszywszy się z miejsca, rozglądał się, szukając księdza Rose, gdy ktoś dotknął jego zamienia. Byłto ksiądz Rose, który oddawna go tu widział.
— Byłem przy samej kazalnicy i cieszyłem się, zobaczywszy, żeś przyszedł. Ale wolałem doczekać końca konferencyi, by nikogo nie poruszać z miejsca... Prześlicznie dziś mówił monsignor Martha... wspaniała mowa... nieprawdaż, moje dziecko?
I rzeczywiście, poczciwy staruszek był szczerze wzruszony. Lecz pomimo to łagodna jego twarz, dziecięco szczere oczy i słodki uśmiech, były smutne, bolejące. Po chwili mówił dalej:
Lękałem się, że odejdziesz, nie zobaczywszy się ze mną, a mam ci coś do powiedzenia... Wiem, że byłeś u biednego starca przy ulicy des Saules... ale dziś rano, gdy dawszy ci do niego zlecenie, powróciłem do domu, zastałem u siebie jedną panią, która czasami przynosi mi trochę pieniędzy dla biednych... Otóż, widząc się bogatym z jej łaski, pomyślałem, że można będzie dać coś więcej biednemu Laveuve, boć trzy franki, które mu miałeś do zaniesienia, nie mogły starczyć nawet na najpilniejsze potrzeby... Ta myśl nie dawała mi spokoju... wreszcie, nie mogąc dłu-