Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

i uporczywe bieganie z jaskini parlamentu do lodowatego salonu strupieszałej przeszłości, z pałacu rozpustnicy do pałacu kosmopolitycznego zepsucia! Wszędzie zatem był napróżno, bo zapóźno! Chciał ratować człowieka, a ten człowiek już nie żył! Piotr szydził teraz z siebie. Bo po cóż dał się na nowo ogarnąć płomiennej żądzy miłosierdzia?... Lecz ostatni to był pożar i czuł teraz po nim w sercu tylko zimne popioły. Wszystko w nim zamarło, ostygło i stało się grobem.
Straszliwa próżnia i nicość, jaką odczuł dziś w sobie, odprawiając mszę w bazylice Sacré-Coeur, zdawała się teraz pogłębiać i stawać się bezdenną otchłanią. Miłosierdzie jest tylko ułudą pomocy i ratunku! Rzeczywistość o tem pouczywszy, uniesie te mrzonki w zapomnienie wraz z Ewangelią i z Księgą prastarej mądrości. Przez długie wieki ludzkość szukała zbawienia w pokorze i modłach, lecz zawód tylko znalazła. Trzeba więc nowe odkryć drogi, bo oszukany ród ludzki zanosi jęki rozpaczliwe, domagając się sprawiedliwości. Już go nie kołyszą i nie koją w niedoli przebrzmiałe baśnie o raju. Nastała potrzeba doraźnego rozwiązania kwestyi szczęśliwości na ziemi. Lecz jak rozwiązać tę palącą kwestyę?... Za pośrednictwem jakiego kultu?... Jak pogodzić sprawy boskie z ludzkiemi?... Jak stworzyć religię życia i piękności jego objawów?... Piotr zadawał sobie takie pytania i bolał, nie