Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

znajdując odpowiedzi, nierozwiązane zadanie dręczyło go ze srogością natury. Czuł, że ginie z nieświadomości swojej, bo jako ksiądz, jest po za ludzkością. Przysięgą czystości związany i wierny służeniu niedorzeczności, cóż miał on wspólnego z życiem, z naturą i ludźmi?...
Przywalony ciężarem swego bólu z tem większą goryczą przestawał wierzyć w zaradność miłosierdzia. Nie wystarczało być dobroczynnym, należało być sprawiedliwym. Tak, sprawiedliwość zniesie nędzę i usunie potrzebę miłosierdzia. Napróżno bowiem Paryż wysilał się, mnożąc dobroczynne instytucye, które rodziły się w olbrzymiem mieście, jak liście na wiosnę. Było ich niezliczone mnóstwo dla każdego wieku i w przeciwstawieniu wszelkiemu niebezpieczeństwu i wszelkiej nędzy. Wspierano dzieci jeszcze nieurodzone, opiekując się ich matkami, a żłobki i ochronki dla sierot przygarniały dzieci wszystkich warstw społecznych. Znów inne dobroczynne zakłady opiekowały się dorosłemi, a zwłaszcza starzejącymi się ludźmi, otwierając dla nich ochrony, szpitale, przytułki. Miłosierne ręce wyciągały się ku bezdomnym, opuszczonym a nawet ku przestępnym. Tworzyły się ligi dla wspierania słabych, stowarzyszenia zapobiegające występkom, wznoszono domy dla pomieszczenia zbłąkanych, utrwalano poprawę żałujących za winy. Książkaby wyrosła ze spisania samych nazw instytucyj dobroczynnych w Paryżu, a z dniem każdym ro-