Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

wych. Powozy zaświeciły latarnie i bulwar iskrzył się ruchliwemi ich światełkami, a wzdłuż chodników widno było, jak w dzień, niektóre magazynowe lampy oślepiały jak słońca.
Zdawało się, że ruch uliczny ciągle się teraz potęgował. Stangreci klęli za lada przeszkodą, piesza publiczność pędziła, roztrącając się wzajemnie, była to ostatnia godzina do załatwienia interesów, dyszał więc gorączkowy pośpiech w zdobywczej walce o złoto i o miłość. Kończył się dla Paryża dzień pracy, wysiłku, a rozpoczynał żyć Paryż hulający przy świetle kinkietów. Kawiarnie, szynki, restauracye, ukazywały po za wielkiemi frontowemi szybami, połyskujące sprzęty, marmurowe stoliki, nęcąc przechodniów pięknością owoców i koszami ostryg ustawionych przy wejściu.
Paryż budzący się wraz z pierwszemi zapalonemi lampami już zaczynał kipieć wrzącą wesołością i z podnieconym apetytem biegł ku wszystkiemu, co za pieniądze otrzymać można.
Spokojnie, w zamyśleniu idący, Piotr omal że nie upadł na ziemię, roztrącony przez bandę przekupniów cwałem biegnących wśród tłumu z dziennikami wieczornemi. Każdy z tych ludzi wywoływał tytuł swojego dziennika, lecz najhałaśliwiej, dominująco powtarzały się okrzyki sprzedających nową edycyę „Głosu ludu“. Wrzask ochrypłych głosów powtarzał w równych przestankach: „Głos ludu“, nowy skandal afrykańskie