Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

danie, podczas gdy okradziony, otumaniony przez nich lud, zaciskał pięści a, otrząsnąwszy się z dotychczasowej milczącej niemocy, harcząc coraz donośniej, dopominał się o przynależną część swoją. Pogodne dni burżuazyjnego panowania zaczynały się mroczyć, grożąc burzą wszechwładzy grabicieli. Lecz z którejże chmury padnie grom wymiaru sprawiedliwości?... Pomstę zwiastujące błyskawice rozdzierały niebo na wszystkich krańcach horyzontu a zastraszający huk gromów co raz wyraźniej, bliżej, dobiegał, niosąc zagładę. Piotr rozpamiętywał, jak od lat dawnych dostrzegłszy zbliżającą się burzę, chciał ją powstrzymać, odwrócić i z dziecięcą wiarą w możliwość dokonania tego, napisał książkę i pojechał w jej obronie do Rzymu, pewnym będąc że po bliższem objaśnieniu, znajdzie tam najgorętsze poparcie. Lecz powrócił z Rzymu ze zgasłą nadzieją w sercu i czuł, że już nic nie zdoła odwrócić spaść mającego gromu, który wszystko zburzy w nieuniknionej katastrofie. Nigdy jeszcze nie odczuł tak wyraźnie nadciągającej i już blizkiej nawałnicy. Czyż dla tego, że dziś widział krańcową nędzę i krańcowy zbytek?... Lecz czuł burzę, i widział gromadzące się brzemienne chmury, z których miał paść piorun zniszczenia na miasto, na ten Paryż hulaszczy i niepomny, z szałem każdego wieczoru zapalający pochodnie orgii, będącej wyrokiem jego zagłady.
Doszedłszy do placu Opery, Piotr, zmęczony