jącej ku temu nocy. Wśród potokiem płynącego gazowego światła, wypełniającego place i ulice, strzelały białe promienie lamp elektrycznych zawieszonych jak księżyce przyświecające jasnym nocom Paryża.
Dla czego jestem tutaj? — zapytał Piotr samego siebie. Rozdrażniony, zniechęcony, mówił sobie, że powinien wrócić do domu, bo teraz, kiedy nikomu już nie jest potrzebny, może się zamknąć samotnie i z beznadziejną rozpaczą oddać się wyczekiwaniu ostatecznej zagłady. Z placu Opery było daleko do małego dworku, w którym mieszkał w Neuilly, jednakże, pomimo wielkiego znużenia, nie chciał brać dorożki, zawrócił więc na wprost w stronę kościoła św. Magdaleny. Szedł znów wśród ciżby przechodniów, ogłuszony uliczną wrzawą, i prawie rad, że nie dając sobie wytchnienia, pogarszał ból szarpiący mu serce, poił się dalej goryczą i buntem. Zdawało mu się, że słyszy pękanie murów przestarzałego społecznego gmachu; tak, runąć on musi lada chwila, a gdzież pierwsze objawy kataklizmu mają świat przerazić, jeżeli nie tutaj... w Paryżu, może na tej właśnie ulicy, wśród Wielkich bulwarów, będących gościńcem, ku któremu się zbiegają wszystkie inne drogi.
Przy rogu ulicy Scribe musiał się zatrzymać, bo ruch został zatamowany przez zbiegowisko ludzi kupujących dzienniki u dwóch przekupniów, wysokich, obdartych i naprzemian reklamujących
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.