„Głos ludu“, skandale, szacherki w Izbie i w Senacie, krzyczeli oni tak głośno, tak przeraźliwie i zajadle, że publiczność mimowolnie zatrzymywała się zaciekawiona. Nagle Piotr z zadziwieniem poznał sylwetkę Salvata. Szedł krokiem niepewnym, zatrzymał się i przysłuchiwał, wreszcie zbliżywszy się przed szyby kawiarni, patrzał uważnie wewnątrz. To kilkakrotne spotkanie się z tym człowiekiem zaniepokoiło Piotra, rozbudzając w nim pewnego rodzaju podejrzenie. Postanowił zdać sobie sprawę z obecności Salvata. Przecież ten biedak w podartem roboczem odzieniu, z chlebem sterczącym pod kurtką, nie wejdzie do tej, błyszczącej złotem, kawiarni i nie usiądzie przy marmurowym stoliku w sali jarzącej się światłem lamp i odbijających je luster?... Piotr stał i czekał. Po chwili Salvat zawrócił się, jakby niezadowolony z pustej jeszcze kawiarni i ociężałym krokiem zwolna się oddalił. Czegóż on szukał?... Po cóż się błąkał od samego rana po najbogatszych ulicach Paryża, cóż ten zgłodniały nędzarz mógł mieć wspólnego ze zbytkiem i wesołością wielkiego miasta?... Wlókł się teraz z trudem, jakby pozbawiony woli i energii. Przygnębiony, znękany, zbliżył się do kiosku i oparł się plecami, zapewne szukając chociażby chwilowego wytchnienia. Lecz prawie natychmiast wyprostował się i znów zaczął iść w ciągłem poszukiwaniu za czemś nieznanem.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.