Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

Nieledwie w tejże chwili zaszła okoliczność, która ostatecznie zaciekawiła Piotra. Z ulicy Caumartin nadchodzący człowiek poznał Salvata i, zbliżywszy się ku niemu, powitał go podaniem ręki. Po krótkiem wahaniu, Piotr nabrał przekonania, iż ten wysoki, barczysty mężczyzna jest jego bratem. Tak, był to Wilhelm. Zatrzymał się i Piotr wyraźnie widział jego rysy, krótko przystrzyżone i już białe jak śnieg włosy, pomimo, że Wilhelm miał zaledwie lat czterdzieści siedem. Za to obfite wąsy pozostały czarne, bez śladu siwizny, co nadawało twarzy wyraz niepospolitej energii. Czoło miał wysokie, potężne, jak wieża. Było to myślące czoło ojca, które i Piotr odziedziczył. Lecz dół twarzy starszego brata był silnie rozwinięty, nos miał większy, usta szerokie, brodę kwadratową, energicznie zarysowaną. Na lewej skroni bieliła się szeroka lizna, pochodząca z lat dawnych. Pomimo, że całość tej twarzy była surowa, zamknięta i szorstka, rozpromieniał ją niekiedy uśmiech, pełen dobroci, a po za czarnemi wąsami ukazywały się wtedy białe, zdrowe zęby.
Piotr przypomniał sobie teraz opowiadanie pani Teodory, która dziś rano wspomniała nazwisko Wilhelma, jako dobroczynnego sąsiada, dostarczającego chwilowego zajęcia nieszczęsnemu Salvatowi. Okoliczność ta objaśniła Piotrowi przyczynę rozmowy dwóch ludzi, na których teraz patrzał. Zapewne Wilhelm dopytywał się mecha-