Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

Godot de-Mauroy. Jakie dziwne zrządzenie losu! wszak i on miał zamiar stawić się o tej godzinie na tej ulicy w sprawie Laveuve’a, lecz Laveuve umarł. Chwilowo chwycony goryczą tej myśli, Piotr stracił z oczu postać Salvata, lecz z tem większem zdziwieniem odnalazł go stojącego na chodniku naprzeciwko pałacu Duvillard, w tem samem miejscu, w którem zdawało mu się, że go poznał, wychodząc dziś w południe z salonu baronowej. Piotr zatrzymał się, nie chcąc być widzianym przez tych, których śledził.
Podjazdowa brama pałacowa na rozcież była otwarta, bo reparowano w niej bruk w mozajkę układany. Robotnicy dopiero co odeszli, a po za ciemnością sklepionej bramy widniał obszerny dziedziniec zatapiający się w zmroku. W porównaniu z Wielkiemi bulwarami, ulica Godot-de-Mauroy była wązka i ciemna. Zrzadka palące się latarnie gazowe połyskiwały jak gwiazdy wśród niebieskawej szarości wieczoru. Kilka kobiet idących razem zmusiło Salvata do ustąpienia im miejsca, lecz gdy przeszły, znów wszedł na chodnik i zapalił kawałek cygara, zapewne znalezionego gdzie pod stolikami bulwarowej kawiarni. Paląc, stał nieruchomie, jakby postawiony na straży i wpatrzony w pałac, cierpliwie wyczekiwał.
Widok tego człowieka drażnił i niepokoił Piotra. Zadawał sobie pytanie, czy nie powinien zbliżyć się ku niemu i wdać się w rozmowę.