Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz powstrzymywała go obecność Wilhelma, którego widział zaczajonego we wgłębieniu sąsiedniego domu. Nie wiedząc na razie, jaką powziąść decyzyę, postanowił nie spuszczać z oczu Salvata, który stał wpatrzony w otwartą bramę pałacu i tylko od czasu do czasu odwracał głowę w stronę bulwarów, jakby w oczekiwaniu czegoś, czy kogoś, mającego ztamtąd się pojawić. Niezadługo ukazał się nadjeżdżający z bulwarów powóz państwa Duvillard. Na koźle, obok stangreta, siedział lokaj, obadwaj w ciemno-zielonej liberyi ze złotem. Najświeższego fasonu powóz był zaprzężony w parę pięknych, karecianych koni.
Zwykle o tej godzinie powóz ten odwoził do domu barona, albo baronowę, dziś zaś wyjątkowo był zajęty przez ich dzieci, to jest przez Kamillę i Hyacynta. Powracali z przedstawienia u księżnej de Harn i rozmawiali swobodnie, spokojnie, siląc się wzajemnie zadziwić wyuzdaniem swych poglądów.
— Kobiety są odrażające! Nie znoszę za pachu kobiet, wstręt we mnie budzą! A przytem obrzydzeniem mnie przejmują z powodu, że z niemi zawsze się ryzykuje spłodzenie jakiejś nowej ludzkiej istoty!
— A jednak, mój kochany, na twojem miejscu, wolałabym kobiety, niż twojego Jerzego Elson... patrząc na niego, nie wie się — czy chłopiec,