Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

z podwieczorków ojca, lecz dziś nie miała ku temu ochoty wrzała bowiem rozpaczą i gniewem, że nie zdołała powstrzymać matki od „podwieczorku“ na mieście.
Zamknięty ich powóz zakręcił na ulicę Godot-de-Mauroy i z turkotem zbliżył się ku domowi ciągnięty kłusem przez parę rosłych karecianych koni. W tej właśnie chwili jasnowłosa dziewczyna, mogąca mieć lat szesnaście, a najwyżej osiemnaście przebiegła ulicę, chcąc wyprzedzić powóz i weszła w pałacową bramę, niosąc wielkie kartonowe pudło, w jakiem zwykle modniarki odstawiają damskie kapelusze. Niosła kapelusz dla baronowej i była w obawie, że się spóźniła, bo idąc z magazynu, zatrzymała się, gapiąc na bulwarach; śpieszyła się więc teraz i śliczna jej twarzyczka zarumieniła się w biegu, lecz drobne usta, zadarty zgrabny nosek i niebieskie oczy śmiały się figlarnie, wesoło. Prawie równocześnie za nią wpadł do bramy Salvat, raz jeszcze rzuciwszy wzrokiem na nadjeżdżający powóz. Nieledwie że natychmiast ukazał się znów na chodniku i rzuciwszy w rynsztok palący się jeszcze kawałek cygara, poszedł dalej, nie śpiesząc się i wkrótce znikł wśród zmroku zalegającego ulicę.
Cóż się wtedy stało?... Piotr dopiero później przypomniał sobie, że wóz przewożący towary z dworca kolei zachodniej, stanął w poprzek ulicy, na chwilę tamując przejazd powozowi, podczas gdy jasnowłosa dziewczynka niosąca kape-