Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

lusz, znikła w głębi pałacowej bramy. Z niewypowiedzianem przerażeniem ujrzał Wilhelma pędem wbiegającego do pałacu. Nie rozumiejąc przyczyny, Piotr drgnął w obawie jakiegoś strasznego, nieuniknionego nieszczęścia. Chciał biedz, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa, chciał krzyczeć, lecz gardło miał ściśnięte, jakby go dusiła ciężka, ołowiana ręka. Nagle rozległ się huk gromu, i przerażający wybuch. Zdawało się, że ziemia się rozwarła, by pochłonąć pałac zdruzgotany piorunem. Wszystkie szyby sąsiednich domów posypały się jak gradową burzą, a płomienie pożaru błysnęły zewsząd i naraz zagasły, pozostawiając po sobie tyle pyłu i dymu, iż ludzie, oślepieni, zawyli z przerażenia, sądząc, że wybiła ostatnia dla nich godzina.
Ta olśniewająca błyskawica stała się jakby objawieniem prawdy w umyśle Piotra. Ujrzał skórzany worek z narzędziami w mieszkaniu Salvata. Wyładowany on był nie narzędziami, lecz bombą, narzędzi Salvat nie potrzebował, nie mając żadnego zajęcia! Z przygotowaną bombą chodził dziś dzień cały po Paryżu i ona to widniała pod roboczą, podartą kurtą; tak, to była bomba, a nie kawał suchego chleba znalezionego na mieście i niesionego do domu, gdzie go wyczekiwały dwie zgłodniałe istoty. Grożąc zniszczeniem, obiegał najbogatsze dzielnice Paryża, aż wreszcie zatrzymał się i rzucił grom przed progiem