Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

nieprzytomny Wilhelm. — Zawieź co prędzej... do siebie... nie do mnie... nie do mnie...
— Dobrze... dobrze... bądź spokojny. Zaczekaj tu na mnie... zaraz wrócę z dorożką...
To mówiąc, prowadził go w stronę Wielkich bulwarów, chcąc co prędzej znaleźć dorożkę. Lecz na bulwarach panował szalony zamęt, spowodowany grzmotem wybuchu, który wstrząsnął domami, rozlegając się aż tutaj. Konie wspinały się, ludzie biegali tam i napowrót bez żadnego określonego kierunku, zewsząd pędzili policyanci i już zbity tłum zaległ ulicę Godot-de-Mauroy, ulicę czarną jak przepaść, bo wszystkie światła zagasił wybuch. Pomimo ogólnego popłochu, rozległ się donośny głos jednego z przechodniów, uparcie krzyczący, w różnych przestankach: „Głos ludu“! Nowy skandal afrykańskiej kolei żelaznej, upadek ministeryum, trzydziestu dwóch zdrajców w Izbie i Senacie“!
Wreszcie Piotr napotkał wolną dorożkę, a podczas gdy się umawiał z woźnicą, usłyszał, jak jeden z przechodzących mężczyzn rzekł do drugiego:
— Ministeryum... ta bomba sklei je na nowo! Dla ministeryum to gratka nielada! Prawdziwa szansa!
Bracia wsiedli do dorożki i wkrótce wjechali w cichsze dzielnice miasta, a nad Paryżem zawisła noc ciemna, ponura. Ani jedna gwiazda nie