Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

wcześnie nazajutrz rano. Podczas gdy Piotr odprowadzał go do drzwi wchodowych, Bertheroy, pragnąc go uspokoić, rzekł, że jeżeli kość nie jest głęboko dotknięta, ręka szybko zostanie wyleczona.
Wróciwszy do sypialni, Piotr zastał Wilhelma siedzącego na łóżku; powstał, pragnąc napisać chociażby kilka słów do domu, by się tam zbytecznie nie niepokojono o niego. Piotr podał mu papier oraz pióro i stanął, trzymając lampę w pobliżu łóżka. Na szczęście Wilhelm mógł pisać, miał bowiem nie prawą lecz lewą rękę okaleczoną wybuchem. Napisał krótki list do pani Leroi, donosząc jej że nie może dziś wrócić. Pani Leroi była matką jego nieboszczki żony i zamieszkiwała przy zięciu, dopomagając mu wychować trzech synów już dzisiaj dorosłych. Piotr wiedział, że w domu Wilhelma znajduje się inna jeszcze kobieta, młoda dziewczyna mająca lat dwadzieścia pięć czy dwadzieścia sześć, którą oddawna wziął do siebie i wychował po śmierci przyjaciela będącego jej ojcem. Mówiono, że Wilhelm ma zamiar poślubienia jej, pomimo że była przeszło o dwadzieścia lat od niego młodszą. Piotr chciał o tem zapomnieć i nie myśleć, bo pobyt tej młodej dziewczyny w domu brata wydawał mu się rzeczą bardzo naganną i wielce gorszącą.
— Zapewne chcesz, aby ten list zaraz został zaniesiony na Montmartre?...
— Tak, zaraz... o ile możności najprędzej