Teraz jest godzina siódma... zatem o godzinie ósmej, jużby mogli mieć o mnie wiadomość w domu... Ale poślij ten list przez kogo pewnego, czy możesz zaraz znaleźć takiego posłańca?...
— Najlepiej bidzie posłać list przez Zofię... dorożką pojedzie i wróci. Możesz być spokojny, że Zofia nikomu o tem nie powie... i słowa nie przemówi tam, gdzie pojedzie... Zaraz ją zawołam i przy tobie jej to polecę.
Przywołana, Zofia zrozumiała ważność polecenia i przyrzekła spełnić wszystko podług rozkazu. Gdyby się ją pytano o Wilhelma, rzec miała że odwiedził brata i postanowił u niego przenocować z przyczyny jej niewiadomej. Nie pozwoliwszy sobie na zrobienie jakiejkolwiek uwagi, stara sługa wyszła, rzekłszy odchodząc:
— Obiad księdza jest gotów... rosół i potrawka są postawione na kominku.
Gdy Piotr znów usiadł przy łóżku chorego, zauważył, że Wilhelm miał gorączkę i że głowa jego bezwładnie spoczywała na poduszkach. Lampa postawiona w rogu pokoju dawała światło, przyćmione a cisza tak była głęboka, że słychać było idący zegar w sąsiednim pokoju stołowym. Przez chwilę zapanowała zupełna cisza, nieprzerywana przez braci, którzy po tylu latach poraz pierwszy znaleźli się obok siebie. Wtem Wilhelm wyciągnął ku bratu zdrową rękę, którą Piotr pochwyciwszy zatrzymał w serdecznym uścisku.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.