gnie się ukrywać, to zapewne w obawie nowego zaaresztowania. Jakto... więc Wilhelm miał być wspólnikiem Salvata?... Piotr zadrżał na tę myśl, lecz nie mógł sformułować jasnego poglądu w całej tej kwestyi, cóż bowiem o niej wiedział? Te jedynie kilka słów wyrzeczonych przez Wilhelma w pierwszej chwili po katastrofie, słów oskarżających Salvata, że mu ukradł jeden nabój; Piotr widział wszakże z jakiem bohaterstwem Wilhelm rzucił się ku bramie pałacu Duvillard, pragnąć zgasić lont zapalony przez oddalającego się Salvata. Jak niejasne, jak powikłane było to wszystko! Lecz jeżeli Salvat mógł ukraść nabój w laboratoryum Wilhelma, to znaczyło, iż fabrykował on i miał u siebie najniebezpieczniejsze materyały wybuchowe?... Może więc dla tego pragnął pozostać w ukryciu?... Będąc bowiem rannym podczas katastrofy, niktby nieuwierzył, że nie wziął w niej czynnego udziału. Piotr pozostawał w udręczaniu najsroższych niepewności, bo chociażby zbrodnia nie była rozmyślną, w każdym razie była to okropna i zagadkowa sprawa.
Wilhelm po drżeniu ręki Piotra musiał odczuć męczarnie jego niepokoju, odezwał się więc zwolna:
— Bracie mój kochany, wybacz, że nie daję ci żadnych objaśnień... Lecz nie mogę... wreszcie po cóż?... Wszystko, cobym ci powiedział, musiałoby cię razić... Nie mówmy więc o tem... lecz starajmy się nacieszyć nasze serca odnalezieniem się naszem... bo pomimo wszystko, co nas
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.