Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

chwycić chociażby pozór do aresztowania go i odstawienia do granicy, jako cudzoziemca zakłócającego spokój stolicy. Wcześnie więc wyszedł od księżnej i pojechał do Bache’a, prosząc go o kilkudniową gościnność. Znał prawość i usłużność Bache’a więc powierzył się mu zupełnie. Byłby mógł zostać w pałacu Rozamundy, lecz śliczna ta kobietka przerażała go eksentrycznością swych pomysłów mających na celu poszukiwanie nowych wrażeń. Wszak tylko dla tego afiszowała się z nim wszędzie od paru miesięcy; pozostawać zatem u niej w domu, byłoby niedorzecznością.
Wilhelm, ucieszony przybyciem Bache’a i Janzena, chciał usiąść na łóżku, lecz Piotr mu nie pozwolił, poprawiając poduszki pod głową brata, oświadczył, że nie pozwala mu mówić, jak tylko słów kilka. Podczas gdy Janzen stał, milcząc, Bache usiadł na krześle przy łóżku i w serdecznych słowach witał chorego.
Bache miał lat sześdziesiąt, był otyły, twarz miał szeroką i pełną, wielką siwą brodę i długie siwe włosy. W małych rozmarzonych jego oczach było wiele tkliwości, a szerokie usta były łagodne, dobrotliwie uśmiechnięte, jakby ku niezachwianej nadziei w przyszłą szczęśliwość ogólną. Ojciec jego był zagorzałym zwolennikiem Saint-Simona i wychował syna w czci dla stworzonej przez niego doktryny. Dorósłszy, syn stał się raczej uczniem Fouriera, lecz w młodości przy-