Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

ności, by, oddać koledze przyjacielską usługę. Przyniósł z sobą narzędzia chirurgiczne, bandaże i szarpie. Lecz rozgniewał się, zobaczywszy Wilhelma rozgorączkowanego, rozdrażnionego, pomimo, iż zalecił mu spokój.
— Mój kochany, jak widzę, byłeś nierozsądny, musiałeś sporo mówić, niepotrzebnie myśleć o rzeczach drażniących, słowem, zachowywałeś się wprost przeciwnie, niż należało.
Natychmiast przystąpił do obejrzenia rany, a zsondowawszy ją dokładnie, rzekł, bandażując rękę:
— Kość jest uszkodzona... i wiedz, że może być źle, jeżeli nie będziesz rozsądniejszy, niż dotąd. Pamiętaj, że prawie od ciebie zależy, by nie wynikły jakie komplikacye... a wtedy amputacya stanie się nieuniknioną.
Piotr zadrżał zatrwożony, Wilhelm zaś wzruszył ramionami, jakby chcąc powiedzieć, że wszystko mu jedno, jeżeli mu utną rękę, bo lęka się o sprawy daleko ważniejsze. Berteroy usiadł na chwilę i czas jakiś patrzył na braci w milczeniu. Obecnie wiedział już o zaszłej katastrofie i bezwątpienia musiał sformułować w swym umyśle niejedno spostrzeżenie. Rzekł więc otwarcie:
— Jestem przekonany, mój drogi Wilhelmie, że nie ty jesteś sprawcą tego wstrętnego głupstwa przy ulicy Godot-de-Mauroy. Lecz przypuszczam, że może bezwiednie, ale że jesteś zamieszany w tę