Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

Bertheroy głośno i szczerze się roześmiał, a Wilhelm odczuł poczciwą ironię starego uczonego. Bertheroy bowiem wiedział, iż Wilhelm z uszanowaniem skłaniający przed nim głowę, jako przed uczonym, zarzuca mu i bierze mu za złe burżuazyjne rozpieranie się w dostatkach i honorach. Wszak przyjmował wszystkie dostojeństwa i wyposażenia, a chociaż szły one ku niemu iz ramienia republikańskiego rządu, czyż można było wiedzieć o ileby ich nie przyjął z rąk cesarza lub króla?... Wilhelm uznawał, iż zbyt pohopnie i dla własnej dogodności Bertheroy mianuje się sługą li tylko wiedzy, lecz oto teraz okazało się, że ten oportunista, pozwalający się obwieszać orderami i sadzać na największych posadach, w gruncie pozostał tym — jakim być powinien mąż tak wyjątkowej wiedzy i umysłu stąpającego po wyżynach. Ze spokojem pracował i utrwalał się w wierze znaczenia wiedzy, a jako skrajny rewolucjonista nie wątpił, iż owoce jego pracy przekształcą i odnowią porządek rzeczy ustroju społecznego.
Bertheroy, podniósłszy się z krzesła, pożegnał braci słowami:
— Jutro wrócę... a ty, Wilhelmie, staraj się być rozsądnym do jutra... Moje dzieci, miło mi widzieć was razem... starajcie się pokochać wzajemnie.
Gdy pozostali w pokoju, Piotr usiadł przy łóżku Wilhelma, a ręce ich, znalazłszy się ra-