mu myśl poślubienia młodej dziewczyny, która tym sposobem nazawsze pozostanie należącą do rodziny. Zapytana przez nich, Marya zgodziła się natychmiast i, serdeczną wdzięcznością uniesiona, dziękowała im wszystkim za dotychczasowe i za przyszłe swe szczęście. Zdawało się jej nawet, iż miłością pokochała Wilhelma, a z otwartością to wyznając cieszyła się, że, mając go za męża, zapewnia sobie spokój i szczęście życia.
Właśnie przed kilku tygodniami uradzono w dworku Wilhelma, iż ślub odbędzie się na wiosnę, w końcu kwietnia.
Gdy Piotr wysiadł z tramwaju i stanął przy schodach wiodących na szczyt Montmartre’u, ogarnął go lęk i niesmak na myśl, iż przestąpi próg owego domu, gdzie podług słów nieboszczki matki, gnieździła się rozpusta i gorsząca bezbożność. Przypuszczał, że wszystko i wszyscy są tam tak dalece od niego różni, iż ranić i obrażać go będą każdem słowem i czynem. Prócz tego pewnym był, że zastanie całą rodzinę brata w rozsypce i trwodze, z powodu listu przyniesionego wczoraj przez Zofię. Gdy miał już tylko do przebycia kilka pięter schodów stanowiących ulicę Saint-Eleuthère, spojrzał ku górze w stronę dworku Wilhelma. Domek stał cichy, jakby łagodnie uśmiechnięty w złotawym blasku, bo słońce ukazało się przed chwilą i pomimo zimy słało ciepłą pieszczotę swych jasnych promieni.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.