darzeń, które wikłały się i następowały bez przygotowanego planu. Może jednak babka wiedziała więcej od innych?... Bo dla czegoż rzekła zaraz na wstępie, że Wilhelm jest ranny?... Lecz pewnem było, że Marya oraz synowie nie wiedzieli nic, a pytać się nie chcieli przez poszanowanie względem woli ojca, który kazał im powiedzieć tyle ile chciał, i uznawał za stosowne. A więc Wilhelm był nietylko kochany, lecz czczony przez całą swoją rodzinę, która rzeczywiście tchnęła teraz spokojem, bo rozkazał, by nikt się o niego nie lękał i nie trwożył?...
— Pani — rzekł Piotr — Wilhelm mi polecił wręczyć we własne jej ręce ten oto kluczyk, przypominając, by w razie nieszczęścia, pani zechciała wszystko spełnić jak jest umówione.
Odbierając kluczyk, pani Leroi lekko drgnęła, lecz opanowała się natychmiast i odpowiedziała z prostotą:
— Dobrze, niechaj mu pan powie, że w razie potrzeby wszystko będzie spełnione podług jego woli... Lecz proszę, niechaj pan zechce usiąść...
Dotąd rozmawiali stojąc i Piotr nie mógł odmówić podanego sobie krzesła, jakkolwiek pobyt w tym domu był mu bardzo niemiły. Starał się to ukryć i powtarzał sobie w myśli, iż znajduje się w najbliższem kole familijnem. Marya, zawsze czynna, już trzymała teraz robotę w ręku, haftując bieliznę dla jednego z pierwszorzędnych magazynów. Była wyborną hafciarką i uparcie
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.