Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

murów mchem porosłych, ku północnym krańcom Paryża. Trzy franki trzymał w ręce zatopionej w kieszeni sutany i myślał ze wzruszeniem o tych pieniądzach a zarazem wrzał gniewem nad bezużytecznością jałmużny. W miarę jak spuszczał się krętemi, stromemi uliczkami, schodząc po stopniach nieskończonej ilości piętr i zaułków, miał sposobność dostrzedz wnętrze niejednej nędznej siedziby i serce opłynęło mu gorącem współczuciem. Napotkał po drodze całą dzielnicę nowowznoszących się domów wzdłuż ulic wytkniętych niedawno dla dania przystępu na szczyt wzgórza, gdzie od lat kilkunastu budowano bazylikę Sacré-Coeur. Niektóre kamienice już były ukończone i mocno odbijały od biednych domostw, rozwalonych murów, wycinanych ogrodów i pustych, chwastem zarośniętych gruntów, opasanych parkanami z próchniejących desek. Pięciopiętrowe nowe kamienice o fasadach z jasnego kamienia raziły swą białością i bogactwem a ubogie, stare, domy o krzywych ścianach, grożących upadkiem, lepianki, budy, niesfornie porozrzucane wśród pustych obszarów, tem nędzniejszy miały wyglą d Zasmolone, obszarpane, z opadającym tynkiem, zdawały się stanowić miasto cierpienia, wzniesione na schronisko dla zgłodniałego ludzkiego stada. Ołowiane niebo przygniatająco ciążyło nad tym krajobrazem. Nierówny bruk topił się w błocie rozstępując się kałużami, a nagła odwilż oblewała mury zimną wilgocią, okapującą ku ziemi.