Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

ście, mówiła o tem swobodnie w rodzinnem kółku, do którego od lat pięciu ściśle była włączoną. Babka spojrzała na nich wszystkich z miłością a na wybladłych jej ustach pojawił się uśmiech pełen dobroci i pewności w spodziewane szczęście rodzinne.
Piotr, żywo zainteresowany wszystkiem co widział i co słyszał, nie śpieszył się już z wyjściem. W miarę jak rozmawiał i poznawał rodzinę brata, spostrzegał swą dotychczasową pomyłkę. Jakże niesłusznie przypuszczał, że zastanie w tym domu nieład, rozpustę i zaparcie się wszystkich względów moralności! Najniespodziewanej widział wprost odmienny ustrój domowego życia, panował tu rygor nieledwie że klasztorny, lecz opromieniony zapałem do pracy, młodością i weselem serc kochających i czystych. Pracownia tchnęła tą treścią życia tutejszych mieszkańców, a wbiegając do niej swobodnie słoneczne ciepło i światło harmonijnie dopełniały piękna tego obrazu. Jakże każda z tych osób, żyjąc pełnią własnego życia, łączyła się wszakże w ścisłą jedną całość kochającej się rodziny, a trzej dorośli synowie ileż czci ujawniali dla ojca, poddając się odrazu jego życzeniom i spokojnie wyczekując jego powrotu. Pomimo wzruszenia i troski o ojca, żaden z nich nie pozwolił sobie na wypowiedzenie własnego niepokoju, i odważnie, bez szemrania, zajmował się codziennem spełnianiem swego zadania. Czyż mogło być prost-