Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.

o nich pomyślę, ogarnia mnie trwoga, że niezawodnie umierają z głodu... otóż muszę się przekonać i pójść je odwiedzić... nędza tam musi być straszna...
Wilhelm dotąd trzymał Piotra za rękę, a teraz mocniej go uścisnąwszy, powtórzył:
— Idź bracie, idź do nich... będzie to bardzo poczciwie i dzielnie z twojej strony!
Ów dom przy ulicy des Saules, na wzgórzu Montmarte, pozostał głęboko i boleśnie wyryty, w pamięci Piotra, jako męczeńskie siedlisko ludzkich istot, ze wszystkiego wyzutych, i marnie dogorywających w zimnie, w kale, w zaduchu i głodzie. Gdy doszedł tam w dzisiejsze popołudnie, żadnej nie zastał zmiany. Podwórze było równie błotniste i zawalone stosami gnijących nieczystości, a na ciemnych, obślizgujących się schodach, rażony został temi samemi wstrętnemi wyziewami. Ciepłe podmuchy zapowiadającej się wiosny nieledwie że pozwoliły już zapomnieć o zimie w środkowych i bogatszych dzielnicach Paryża, tutaj zaś, na tem przedmieściu zamieszkanem przez ludność najuboższą, wszystko mówiło jeszcze o zimie, a błoto w zaułkach, na podwórzach i ciemnych schodach, zdawało się stale przebywać, rozdeptywane bezustannem dreptaniem nieszczęsnego ludzkiego stada.
Wiedząc już które schody wiodą do mieszkania Salvata, Piotr przebywał piętra, rzucając okiem, po za otwarte drzwi izb, z których rozlegały się