wszakże zmuszona, poprosiła siostrę o franka. Hortensja spojrzała na nią zaczerwienionemi, pełnemi łez oczyma, mówiąc:
— Daję ci słowo, że centyma nie mam przy duszy... Chcąc, by dzieci miały podwieczorek, musiałam pożyczyć dziesięć susów u mojej posługaczki... Onegdaj zastawiłam w lombardzie ostatni pierścionek... i dali mi dziesięć franków, które już się rozeszły. Zawsze tak u nas bywa pod koniec każdego miesiąca... ale mąż mój powróci dziś z wypłaconą swoją pensyą... spodziewam go się wcześniej, niż zwykle, bo wie, że niemam za co kupić obiadu. Jeżeli będę mogła, to jutro ci coś pożyczę.
Drzwi się otworzyły i wbiegła do pokoju posługaczka, która dobrze wiedziała, iż pan nie lubi się spotykać z rodziną pani.
— Co to będzie... pan idzie... słyszę go na schodach!...
— Uciekaj, uciekaj! — zawołała Hortensya głosem wystraszonym... Skryj się przed nim, bo znów będę miała scenę z twojego powodu... Przyrzekam ci, że jutro, jeżeli będę mogła, pożyczę ci.
Pani Teodora ukryła się w kuchni, chcąc uniknąć spotkania ze szwagrem. Lecz niewidziana przez niego, mogła mu się przypatrzeć, gdy wszedł do przedpokoju. Ubrany był starannie w obcisły tużurek, a chuda, żółta jego twarz
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/301
Ta strona została uwierzytelniona.