mo ciasnoty porządek panował tu wzorowy. Pani Taussaint była wysoką, otyłą kobietą o twarzy okrągłej i rysach rozlanych, lecz małe, żywe jej oczy miały poczciwe spojrzenie. Była kumoszką bardzo gadatliwą i łakomą, a największą jej przyjemnością było przyrządzenie jakiego smacznego dania na śniadanie lub obiad. Gdy ujrzała teraz wchodzącą panią Teodorę, odrazu się domyśliła celu jej wizyty i, nie dając jej ust otworzyć, rzekła:
— Źle trafiłaś, moja kochana... nie mamy grosza w domu... pomyśl tylko... wszak wiesz jak długo mąż chorował i że zaledwie od kilku dni poszedł do roboty... poszedł, bo nie byłoby co jeść w domu... i już dziś, nie czekając dnia wypłaty, będzie musiał prosić w fabryce, by mu dano coś naprzód...
Popatrzyła na przybyłą z widoczną niechęcią, oburzona zaniedbanem jej ubraniem.
— A Salvat, cóż?... Jeszcze nie znalazł żadnej roboty... zawsze tylko próżnuje?...
Zapewne pani Teodora spodziewała się tych pytań, więc odpowiedziała spokojnie, kłamiąc:
— Niema go w Paryżu... poszedł za robotą na prowincyę, ktoś z przyjaciół tak mu doradził. Spodziewam się temi dniami pieniędzy od niego... pracując, zawsze coś będzie mógł nam przysłać.
Pani Toussaint spojrzała na nią niedowierzająco i rzekła:
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.