— Tem lepiej... tem lepiej, że go niema w Paryżu... bo mówiliśmy tutaj pomiędzy sobą, że Salvat taki niedowarzony i taki z niego waryat, iż gotów się był zamięszać w ową brzydką sprawę z bombami przy Wielkich bulwarach.
Stara towarzyszka Salvata nawet nie drgnęła, a jeżeli coś wiedziała o bombie podrzuconej pod pałac przy ulicy Godot-de-Mauroy, zachowała to tylko dla siebie.
— A ty, moja droga, czemuż się nie postarasz o jakie zajęcie?...
— A do jakiejże roboty mogę być zdatna z choremi oczyma?... Już teraz szycie bielizny nie dla mnie!
— To prawda! Wychodzi się z wprawy! Przecież i ja byłam bielizniarką, a chociaż oczy mam zdrowe, nie mogę już szyć, tak jak dawniej, za młodu. Podczas choroby męża, widząc, że pieniądze płyną, a znikąd grosz nie napływa, chciałam się wziąść do roboty, do domowego rzemiosła... dostałam nawet trochę bielizny do szycia w domu, ale nie szło... wszystko psułam i to siedząc nad tem dziesięć razy dłużej, niż trzeba. W naszym wieku — już tylko do posługi wynająć się można. Dla czegóż ty się o to nie starasz?... Mogłabyś codzień odrobić kilka godzin u kogo w sąsiedztwie.
— Starałam się coś znaleźć, ale napróżno...
W miarę rozmowy, poczciwa natura pani Toussaint zaczynała brać górę i coraz uprzejmiej
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.