Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.

mówił, że nie ożeni się zbyt wcześnie, bo zawsze czas dźwigać ciężar na barkach. A przytem ostrożny był z dziewczętami... oj tak... umiał się od złego uchronić... aż tu masz!... Wszystko poszło w niwecz, z powodu tej dziewczyny od szynkarza... oplątała go... Nieraz mi mówił jak mu nadskakiwała, gdy wstąpił do szynku wypić z kolegami... a chociaż wiedziała, że się przecież z nią nie ożeni, nic nie pomogło... O bo Karol ani na chwilę nie myślał o ożenieniu się z Eugienią, chociaż zaniósł jej pomarańcz, gdy odbywała połóg w szpitalu... Czy wiesz, moja droga, że ta Eugienia to prawdziwy szurgot... ledwie to wylazło ze szpitala i trochę się poprawiło, znalazła sobie innego gacha i znikła z nim bez śladu.. tylko dzieciaka pozostawiła nam w prezencie. Cóż było robić?... Karol spełnił swój obowiązek, wziął dziecko i oddał na wieś na wykarmienie... niemało go to kosztuje, bo płaci regularnie każdego miesiąca. Powiadam ci że to nas do reszty zrujnowało... bo wydatki mnożą się i spadają najniespodziewaniej. Już to ten rok był dla nas prawdziwie złym... wszystkie możliwe biedy posypały się jak z worka...
Pani Toussaint długo tak rozprawiała o swoich sprawach rodzinnych, lecz nagle spostrzegła pobladłą twarz pani Teodory, i domyślając się jej niepokoju, zaproponowała: