Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

warczenie czy ryk, jakby jakieś zwierzę było zamknięte i narzekało że cierpi; zawrócił więc i spuścił się dopieroco przebytemi schodami na podwórze, postanawiając wejść do następnej sieni. Zaraz na wstępie ogłuszony został przeraźliwemi krzykami dzieci, które wrzeszczały jakby je ze skóry obdzierano. Przez otwarte drzwi jednego z mieszkań, zobaczył dziecko przywiązane do krzesła, zapewne by nie spadło podczas nieobecności matki. Po bezskutecznem stukaniu do różnych drzwi, znów zeszedł na podwórze, przerażony okropnością tak marnej ludzkiej siedziby. Na podwórzu spotkał kobietę, wracającą z ulicy do domu. W fartuchu niosła kilka kartofli. Piotr zaczął ją pytać, lecz kobieta z nieufnością patrzała na jego księżą suknię.
— Laveuve?... Laveuve... nic o nim nie mogę powiedzieć... Gdyby stróżka była u siebie, to możeby coś wiedziała... Mamy aż pięć różnych schodów w domu, więc dużo jest mieszkań... niepodobna wszystkich znać... wreszcie lokatorzy bardzo często się zmieniają... Lecz niech pan spróbuje pójść temi oto schodami... może się znajdzie człowiek, którego pan szuka...
Wskazane przez kobietę schody były jeszcze wstrętniejsze od innych. Powykrzywiane stopnie, ociekająca brudna wilgoć z murów, odrażające nieczystości — zatruwały powietrze, tamując oddech. Z po za drzwi mieszkań dolatywał lament dzieci i kłótnie rodziców. Jedne z drzwi