Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

dostała obłąkania, a dziecko umarło. Pięć lat od tego czasu minęło a Grandidier nie mógł na sobie wymódz, by żonę umieścić w domu zdrowia i żył z nią zamknięty w pawilonie, którego okna wychodzące na podwórze fabryczne zawsze były szczelnie pozasłaniane. Nigdy nikt jej nie widywał a on nikomu o niej nie mówił. Mówiono, te była łagodna i niedołężna, jak maleńkie dziecko, bardzo smutna i zawsze piękna. Od czasu do czasu miewała straszne ataki, a wtedy mąż pozostawał przy niej i, tuląc ją do siebie, starał się uspokoić, chwilami walcząc z nią siłą, gdy wyrwawszy z jego objęć chciała głowę rozbić o mury mieszkania. Podczas paroksyzmów krzyczała przeraźliwie, następnie zapadała w pawilonie głucha cisza, przerywana dopiero ponownym atakiem.
Do niewielkiej pracowni oddanej na wyłączny użytek Tomasza wszedł Grandidier. Był to piękny czterdziestoletni mężczyzna o twarzy energicznej, wielkich czarnych wąsach, krótko przystrzyżonych włosach i otwartem, ujmującem spojrzeniu. Znał Tomasza oddawna a polubiwszy jak syna, sam mu zaproponował, by u niego wyuczył się rzemiosła, następnie wyznaczył mu oddzielną pracownię, by z niej oddzielnie korzystał równie jak z narzędzi znajdujących się w fabryce. Wiedział, iż Tomasz pracuje nad zbudowaniem nowego motoru własnego pomysłu, lecz chociaż osobi-