Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.

ście szukał udoskonaleń w tym zakresie, nie pytał go o nie, zachowując dyskretne poszanowanie względem sekretu młodego mechanika.
Tomasz przedstawił swego gościa:
— Mój stryj, ksiądz Piotr Fromont, który po raz pierwszy przyszedł mnie tu odwiedzić.
Zamieniono kilka zdań zwykłej grzeczności w tego rodzaju okolicznościach. Twarz Grandidiera wyrażała głęboki smutek. Był to zwykły jego wyraz, mylnie brany za wrodzoną surowość i nieprzystępność, obecnie starał się zapanować nad sobą i rzekł prawie wesoło:
— Jeszcze cię dzisiaj nie widziałem, mój chłopcze, więc nie wiesz nic o mojej wizycie u sędziego śledczego... Wyobraź sobie, że jestem dobrze notowany w policyi.... Nie wiem czemu taką łaskę mam przypisać, lecz tem lepiej, bo gdyby było inaczej, to miałbym dziś w fabryce cały regiment jegomościów z prefektury. Lecz wracając do mojej wizyty u sędziego śledczego... otóż zapytano mnie, bym wytłomaczył, jakim sposobem narzędzie, opatrzone moją firmą znalazło się pod bramą wysadzonego pałacu. Sędzia najwidoczniej był przekonany, iż sprawca zamachu jest jednym z moich robotników. Naturalnie, że zaraz przyszedł mi na myśl Salvat, lecz przecież nie będę się bawił w oskarżanie ludzi!... A gdy sędzia, patrząc na nazwiska w mojej fabrycznej księdze wpisowej, zapytał mnie z kolei o Salvata, odpowiedziałem,