Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.

że pracował on u mnie przez trzy miesiące, lecz, że od jesieni zupełnie straciłem go z oczu... Niechaj go sobie szukają, to nie moja sprawa. Ale zabawny człowieczek z tego sędziego! Nizki, blondyn, bardzo dbały o swoją osóbkę, światowy, nadskakujący, mocno zainteresowany całą sprawą zamachu, a zwinny i przebiegły jak kot.
— Czy to czasami nie pan Amadieu? — zapytał Piotr..
— Tak. Nazywa się Amadieu. Ma minę uszczęśliwioną z pochwycenia tej sprawy w swoje ręce. Anarchistów nazywa opryszkami, czemu i ja nie przeczę, lecz sądzę, że ze szczególniejszą zawziętością zajmie się wyśledzeniem sprawców zamachu.
Piotr słuchał uważnie, silnie zaniepokojny, bo widział słuszność obaw Wilhelma, iż znalezione narzędzie przy ulicy Godot-de Mauroy, może naprowadzić policyę na właściwe tropy. Spojrzał na Tomasza, chcąc się przekonać, o ile jest strwożony. Lecz może Tomasz nie wiedział, jaką styczność miał jego ojciec z Salvatem, a może tak umiejętnie umiał nad sobą panować, lecz twarz miał zupełnie spokojną i tylko uśmiechnął sią z opisanej figury sędziego śledczego.
Podczas, gdy Grandidier, zbliżywszy się do warsztatu Tomasza, zaczął z nim długą technicznę rozmowę, Piotr stanął w otwartych drzwiach wychodzących na jeden z oddziałów fabryki i z cie-