koń, odpędzą go od żłobu i niech mrze gdzie pod płotem, ale konia dobiją — a z człowiekiem tego nie zrobią, chociaż byłoby to litościwiej, aniżeli pozwolić mu konać całe lata w nędzy... Otóż chociaż młody dziś jestem, wiem przecież, że i mnie starość nie minie, a więc, że i na mnie przyjdzie kolej kalectwa i powolnego konania w niedostatku... Wcale mi się taka przyszłość nie uśmiecha i do stu piorunów gotówem przystać do anarchistów, nim bieda zajrzy mi w oczy. A licho może wiedzieć, co będzie, gdy zburzą to, co dzisiaj mamy? Jest źle, a nuż będzie lepiej i bieda zniknie na zawsze z tego świata?...
Karol niezupełnie był przekonany o możliwości swych przypuszczeń, nie posiadał jeszcze wiary w zbawczość anarchizmu, lecz podczas służby w wojsku, nabrał nowych, nieznanych mu dotąd pojęć o równości i prawie używania życia. Pragnął teraz mniej uciążliwej pracy, więcej dostatku, a pracowity żywot swego ojca sądził sceptycznie, widząc smutny tego rezultat. Ojciec długo i wytrwale wierzył w braterską Rzeczpospolitę i zawiódł się w nadziejach, zakończonych goryczą, syn, zaś nauczony doświadczeniem ojca, rwał się myślą ku nowym doktrynom — pogardzając staremi, zużytemi ideałami. Chętnie zaczynał wierzyć, iż polepszenie stanu rzeczy nastąpić tylko może po walce przemocą, ponieważ pokojowe środki zawiodły pokładających w nie nadzieje.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/318
Ta strona została uwierzytelniona.