Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.

silnych w kapitały przeciwników, starał się pozostawać głuchym wobec żądań podwyższenia godzin zarobku, jakkolwiek uznawał to za słuszne.
Pozostawszy jeszcze chwilę w pracowni Tomasza, Piotr, umówiwszy się z nim ostatecznie co do wiadomości, jakie miał zanieść choremu bratu, pożegnał się, lecz przechodząc przez podwórze fabryczne, został zdjęty wielką litością, ujrzawszy Grandidiera, który, załatwiwszy sprawy bieżące dnia, powracał do siebie, do tego zamkniętego, osamotnionego pawilonu, gdzie nań oczekiwał smutny dramat jego życia. Jakże niezmierną i nieuleczalną musiała być boleść tego człowieka, bezustannie staczającego walki o dobrobyt dnia powszedniego, a zabezpieczenie swej fabryki od upadku, o utrzymanie równowagi pomiędzy włożonym kapitałem, a domaganiami się pracujących, gdy wreszcie po ukończonym dniu pracy wracał do domowego ogniska, a tutaj, zamiast odpoczynku, wytchnienia, znajdował żonę pozbawioną zmysłów, żonę, którą kochał, lecz żonę nierozumiejącą słów, jakie do niej mówił! Był to już tylko żyjący obraz ukochanej kobiety, która na zawsze umarła dla jego miłości. Nawet w dniach tryumfu na polu przemysłowem szarpał nim ból klęski domowego pożycia i nieunikniona rozpacz, wyczekująca go u progu. Czyż był kto nieszczęśliwszym od niego?... Czyż nędzarz umierający z głodu mógł większą wzbudzić litość, jak ten człowiek, który, pomimo swego nieszczęścia, był