Wracając tramwajem do Neuilly, Piotr wpadł w głęboką zadumę. Wszystko, co widział w ruchliwej, roboczej dzielnicy Paryża, żywo stało mu w pamięci i zdawało mu się, że jeszcze słyszy odgłosy fabryki dyszącej w pełnym biegu pracy. Tak, praca jest koniecznością i brzemieniem życia ludzkiego, lecz jest zarazem jego zdrowiem i siłą.
Po raz pierwszy odczuł to tak dokładnie i cieszył się, że wreszcie stanął na zbawczym gruncie z którego pewnym był, że dopatrzy świetlanych promieni nowej, wyczekiwanej wiary. Lecz jeżeli praca ma być uzdrowieniem i arką przymierza, o ileż zmienionemi od dzisiejszych stać się muszą jej warunki! Jakże dziś niepewnem jest otrzymanie pracy, ile ztąd zawodów, ile najsroższej niesprawiedliwości, ile przymusowego bezrobocia, a z tem połączonej nędzy! Jaka uciążliwa beznadziejność jutra, a jakież okrutne widmo starości, gdy zewsząd odtrącany, bo sterany pracą, człowiek musi mrzeć z głodu, dopóki wreszcie nie zdechnie bez dachu nad zbolałą głową!
Przybywszy do domu Piotr, zastał przy łóżku Wilhelma niedawno nadeszłego Bertheroya, który kończył bandażowanie chorej ręki. Stary uczony jeszcze nie był pewnym pomyślnego rezultatu kuracyi, jeszcze się obawiał mogących wyniknąć pobocznych komplikacyj w stanie zdrowia Wilhelma.
Z przyjacielską swobodą łajał chorego:
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.