Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/329

Ta strona została uwierzytelniona.

pałem Franciszek wsłuchiwał się w słowa mistrza, płonąc ze wzruszenia przed ukazywanemi przez niego horyzontami. Piotr również był zainteresowany treścią wykładu, tem więcej, że chwytał dla niego jednego zrozumiałe aluzye, oraz odgadywał teraz przyczyny wielkiej obawy Wilhelma, by uczyniony przez niego wynalazek nie wpadł w ręce sędziego śledczego przy indagowaniu Salvata. Żegnając się z Bertheroyem, rzekł do niego z naciskiem:
— Wilhelm będzie żałował, że nie mógł słyszeć porywająco pięknych poglądów pańskich.
Bertheroy uścisnął dłoń Piotra i, patrząc mu w oczy, rzekł z uśmiechem:
— Powtórzysz coś słyszał, on zrozumie jak należy... wiem, że mógłby więcej odemnie o tem powiedzieć.
Piotr wyszedł razem z Franciszkiem, który przez uszanowanie względem mistrza zachowywał się dotąd milcząco, teraz zaś, idąc ulicą przy stryju, odezwał się:
— Jaka szkoda, że człowiek tak wyjątkowego umysłu, jak Bertheroy, człowiek wyzwolony ze wszystkich przesądów i wierzący tylko w prawdę wiedzy i zbawienie przez wiedzę, pozwolił się skrępować oficyalnemi tytułami i zaszczytami! Te wszystkie godności i tytuły zmniejszają jego naturalną dostojność. O ileż my, młodzież, wolelibyśmy go widzieć mniej obwieszonego orderami