Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Po za nią, w głębi izby, stał wysoki, chudy, i łysiejący mężczyzna o rzadkiej brodzie i wąsach, miał na sobie ubranie robotnika. Na widok księdza zaklął i coś zamruczał o wyrzuceniu za drzwi, lecz po chwili zamilkł i usiadł przy kulawym stole, umyślnie odwróciwszy się plecami. W izbie była, oprócz tych dwojga ludzi, kilkunastoletnia dziewczynka o twarzy ściągłej i łagodnej, płowych włosach i oczach inteligentnych. Wyrazem twarzy, dziecko to było stare, co często się zdarza spostrzedz u dzieci rosnących w nędzy. Mężczyzna, zapewne ojciec, zawołał ją i posadził na kolanach, jakby chcąc dziecko uchronić przed tą wchodzącą sutaną. Piotrowi ścisnęło się serce skutkiem przyjęcia, jakie go tu doznawał, lecz usprawiedliwiał je nędzą tych biednych ludzi. Izba była prawie pusta, w kominie nie było ognia a wszystkie te trzy istoty wyniszczone były głodem i zimnem. Nie cofnął się więc i zapytał:
— Czy pani nie zna w tym domu starego robotnika nazwiskiem Laveuve?...
Kobieta, drżąc z zakłopotania, bo widziała oburzenie swego towarzysza na widok wprowadzonego przez nią księdza, chciała załagodzić położenie, więc rzekła nieśmiało, ale siląc się na uprzejmość:
— Laveuve?... Nie, nie znam żadnego Layeuve’a... Ale ty, Salvat, może znasz kogo, nazywającego się Laveuve?...