Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.

nej na rzecz osobistego dalszego kształcenia się i niezależnej pracy, jeżeli okoliczności dozwalałyby na tak szczęśliwą przyszłość. Obecnie Franciszek kończył trzeci rok szkolny i przygotowywał się do egzaminu, mającego mu dać stopień licencyata. Pracował usilnie i jedynem jego wytchnieniem były piesze wędrówki pomiędzy szkołą, a wzgórzem Montmartre, oraz spacery w ogrodzie Luksemburskim.
Machinalnie, z przyzwyczajenia, Franciszek skierował się i teraz w stronę tego ogrodu, a Piotr poszedł wraz z nim, ożywioną prowadząc rozmowę. Dzień był pogodny i, jak na luty, niezwykle ciepły, prawie wiosenny. Bladawe słońce migotało pomiędzy bezlistnemi jeszcze drzewami, lecz krzaki bzu ukazywały już drobne, zielone pączki. Rozmawiali o szkole Normalnej.
— Wyznaję — mówił Piotr — że wcale się nie zachwycam jej duchem. Prawda, że system wykładów jest dobry, bo chcąc kształcić profesorów, należy przedewszystkiem nauczyć ich rzeczy odnoszących się do rzemiosła, a zatem wbić im w głowę cały zasób wiadomości. Lecz na nieszczęście niewszyscy ci młodzi ludzie z profesorskim wykształceniem pozostają wiernymi karyerze, którą obrali. Wielu z nich rozprasza się po świecie i w imię wyższego wykształcenia, jakie posiedli, zajmują stanowiska w prasie i dyktują prawa sztuce, literaturze, społeczeństwu. Zarozumiałość ich jest wielka, a rzekłbym — nawet