Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/333

Ta strona została uwierzytelniona.

mu i rozkosznemu idealizmowi małych dzieciątek, ku sianku w obórce, w której Jezus się urodził.
Franciszek serdecznie się roześmiał.
— Tak, tak, jesteś może trochę złośliwy dla tych panów, mój stryju, lecz portret, jaki skreśliłeś, jest uderzają co do nich podobny!
— Mówię o nich, czerpiąc w moich wspomnieniach. Znałem kilku takich jegomościów, a każdy z nich, co do jednego, był olśniony nieznanem sobie dotąd życiem paryzkich salonów i, by tam się utrzymać, by go ztamtąd nie wyproszono, rzucał się bez pamięci w wyznawanie najzacofańszych poglądów. Pogardzał energią i pracą, z obrzydzeniem mówił o wolności, niedowierzająco i pogardliwie wyrażał się o wiedzy, niewierzył w jej przyszłość i potrzebę nauki. Z wystudyowanem przed lustrem znudzeniem, pan taki oświadcza, iż w nic nie wierzy, lub wierzy we wszystko, co nieznane! Zdaje mu się wtedy, iż nikomu nie może przyjść na myśl porównać go do pana Homais, tego typu pospolitości i prowincyonalnej erudycyi. Lecz jakkolwiek śmiesznym jest ten typ stworzony przez Flauberta, wolę pana Homais, który przynajmniej jest przekonany o tem, co mówi. Powtarza, iż dwa a dwa jest cztery, lecz wie napewno, iż tak jest rzeczywiście i że inaczej być nie może. Powtarzać tak uznane prawdy jest głupio i zbytecznie, lecz na pewno o wiele to mędrsze, aniżeli