Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

Salvat wzruszył tylko ramionami, lecz dziewczynka zawołała z żywością:
— Mamo Teosiu, to może Filozof?...
A Piotr objaśniał w dalszym ciągu:
— Laveuve, którego szukam, jest starym, chorym robotnikiem... nie może już pracować... był niegdyś malarzem pokojowym.
Stara kobieta, nazwana przez dziewczynkę mamą Teosią, zaczęła przytakiwać głową:
— A więc to on... tak, to Filozof... My go wszyscy nazywamy Filozofem, ale niewiem dla czego dano mu to przezwisko. Lecz niezawodnie to musi być ten, którego pan szuka... nie wiedziałam, że się nazywa Laveuve...
Salvat podniósł pięść w górę, jakby przeklinając świat, na którym starzy, zniedołężniali pracownicy mrą z głodu, jak porzucone niezdatne do użytku bydlę domowe. Lecz nie rzekłszy słowa, wpadł w głuchą, rozpaczliwą zadumę. Z zawodu był Salvat mechanikiem i podczas gdy milcząc siedział pogrążony w rozpaczy, wzrok utkwił w skórzany worek, leżący na stole i pełen narzędzi. Worek był niedomknięty, napęczniały, zapewne z jaką robotą, gotową do odniesienia. Lecz nie, bo Salvat napróżno szukał jakiejkolwiek pracy, od dwóch miesięcy, przez cały ciąg zimy nie znalazł żadnego zajęcia. Bieda dokuczyła im srodze; podczas wyjątkowo ostrej zimy, Salvat oddawna nie przyniósł do domu żadnego zarobku. O tem właśnie musiał teraz myśleć