Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/341

Ta strona została uwierzytelniona.

sanych puklach, opływały mu twarz wygoloną i podmalowaną. Widocznie usiłował mieć postać androgina.
— Czem się jeszcze interesujesz?. Zdawało mi się, że pracujesz... że piszesz wiersze... czyś już wydał jaki poemat?
— Ach, wiesz.. samo wspomnienie jest dla mnie znużeniem... tworzyć, odstręcza mnie... Ach, ileż mnie to odstręcza... Przemagam się wszakże, jak tworzę bez pośpiechu... całemi tygodniami; pierwej myślę, nim stworzę wiersz jeden... Lecz mam już kilkunastozwrotkowy poemat zupełnie ukończony... „Koniec kobiety“. Jak widzisz, jestem bezstronny, mogąc podziwiać arcydzieło Jonasa, który wierzy jeszcze w potrzebę istnienia kobiety... Lecz uwzględnić go należy... jest rzeźbiarzem... jest to dział sztuki poniżająco działającej, zwłaszcza na samych artystów... rzeźba jest zawsze brutalna... materyalna... Poezya... ach poezya... to rzecz inna... lecz na nieszczęście splugawiono poezyę kobietą!... Zbyt często, zawsze niepotrzebnie śpiewano wiązaną mową o kobiecie!... Czas, by się to skończyło! Czas oczyścić przybytek poezyi z kału, jaki pozostawia chociażby wspomnienie samicy!... Ach, czemuż poezyi nie uszanowano od tak plugawego zetknięcia!... Bo mówiąc o kobiecie, czyż zaraz myśl się nie mroczy tylu i tylu wadliwościami z nią nierozłączonemi... płodność... macierzyństwo... wreszcie wszystko... wszystko, co do kobiety się odnosi,