dokonywającą dzieła, a pewnym był, iż tylko tym sposobem wywoła efekt żądany i nowy, zgodny z pierwotnem widzeniem artysty. Przez posłuszeństwo względem ojca podejmował się drzeworytów dla bieżących wydawnictw ilustrowanych, lecz po za tą zarobkową, rzemieślniczą pracą nie przestawał dążyć ku urzeczywistnieniu swej myśli i już zdołał wykonać kilka desek, zapowiadających zadziwiające rezultaty. Rysował na nich sceny proste, wzięte z życia i, tnąc je rylcem w drzewie, akcentował silnie, upraszczając szczegóły, a podnosząc charakter ogólny, rysy najważniejsze. W krótkim czasie doszedł do doskonałości, zdumiewającej w tak młodym chłopcu.
Zamieniwszy kilka zdań z przybyłymi, Antoni otworzył tekę, by schować dziś rozpoczęty rysunek z obrazu Mantegna.
— Czy masz zamiar wyciąć to na drzewie? — zapytał Franciszek.
— O nie! Rysowałem to wprost dla skąpania się w źródle niewinności... dla nauki, by mieć w pamięci, że trzeba być skromnym i szczerym... Lecz rysunek ten cóż może mieć wspólnego z życiem współczesnem?... Uczyć się na nim można wiele, ale tylko uczyć, dziś życie jest odmienne.
Piotr, pociągnięty budzącą się w swem sercu sympatyą dla synów Wilhelma, wyszedł razem z nimi z muzeum i prawie mimowoli szedł w ich towarzystwie w stroną Montmartre. Oni,
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/347
Ta strona została uwierzytelniona.